105 lat szkoły

Powiększ obraz

Wspomnienia

            Będąc uczennicą III Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa w Sosnowcu, nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś będę tam  uczyła języka polskiego. W czasach, gdy uczęszczałam do szkoły, byłam bowiem osobą uwielbiającą  wszelkiego rodzaju żarty i szaleństwa oraz robienie innym kawałów; jednym słowem daleko mi było do odgrywania roli statecznej nauczycielki.

            O liceum „Prusa” pierwszy raz usłyszałam od mojej wychowawczyni ze szkoły podstawowej, której syn właśnie tam uczęszczał. Zainteresowałam się szkołą, pomimo tego że  do innych miałam bliżej, ponieważ w „Prusie” –  jako jedynym liceum w Sosnowcu –  istniały klasy o profilu humanistycznym, a ja „od zawsze” uwielbiałam język polski i historię, a nie przepadałam za matematyką.

            Pierwsze wrażenie – bardzo pozytywne. Przynoszę świadectwo ukończenia klasy VIII ( w moich czasach o przyjęciu do liceum decydował konkurs świadectw), a wicedyrektor szkoły śp. Pan mgr Bolesław Górczyński zlicza średnią ocen w pamięci. Koleżanka, z którą przyszłam, jest oburzona. Jak można! Przecież powinien użyć kalkulatora ( w tych czasach nie było komórek). Na pewno źle jej policzył średnią i nie dostanie się do szkoły. Ja tam jestem spokojna  o umiejętności wicedyrektora, fizyka z wykształcenia w końcu!

            Rozpoczyna się nowy rok szkolny jeszcze w budynku przy ulicy Zegadłowicza. Jestem zadowolona, ponieważ profil humanistyczny ma dużo godzin języka polskiego (6), ale ku mojemu zdziwieniu aż trzy godziny matematyki, gdy tymczasem ja w swojej naiwności myślałam, że nie będzie jej wcale!  Cóż, nie ma lekko i trzeba iść do przodu!

            Moja nowa licealna klasa okazuje się  fajna, lecz w zdecydowanej większości składa się z dziewczyn; chłopców mamy tylko dwóch. Za to w klasie o profilu biologiczno-chemicznych, matematycznym i  ogólnym chłopców bardzo dużo. No,  ale co robić, chciałam profil  humanistyczny, to mam babiniec. Obiektem westchnień  większości koleżanek z klasy i moim są chłopcy z klas czwartych, maturzyści, prawie dorośli, którzy niestety nie zwracają na nas uwagi, oraz pewien przystojny kolega z klasy biol-chem.

            Szkolne życie zaczyna toczyć się swoim rytmem. Jest niełatwo, bo „Prus” trzyma poziom. Nauczyciele wiele od nas wymagają, a my uczniowie staramy się, jak możemy, urozmaicając sobie monotonię nauki różnego rodzaju wygłupami. Ja zasłynęłam aktorskimi parodiami występów różnych zespołów rockowych oraz  odgrywaniem scenek filmowych, również w parodystyczny sposób. Jeszcze po wielu latach, gdy wraz z koleżankami zorganizowałyśmy spotkanie ileś tam lat po maturze, to wspominałyśmy te moje występy.

W klasie maturalnej natomiast zasłynęłam jako wróżka potrafiąca przewidzieć, kto będzie pytany podczas lekcji historii u bardzo wymagającej śp. Pani mgr Teresy Grondal.

Widocznie już wtedy tliły się we mnie -głęboko jeszcze ukryte –  zdolności nauczycielskie. Wszyscy bowiem myśleli, że Pani Profesor pyta według jakiegoś klucza i że  go rozgryzłam, gdy tymczasem ja po prostu sporządziłam sobie coś w rodzaju dziennika, do którego  nanosiłam oceny poszczególnych koleżanek i na tej podstawie, analizując ich stopnie z historii, typowałam bez pudła, kto danego dnia będzie pytany. Nigdy  nie zapomnę, jak pewnego razu  podczas przerwy koleżanka podbiegła do mnie i zdenerwowana krzyczała , „kogo dzisiaj zapyta”, a ja szybko odpowiedziałam jej „Ciebie”, bo nie miałam już czasu na analizę ocen. I ku mojemu nieopisanemu zdumieniu Pani Profesor zapytała właśnie ją. Moje „akcje” od tej pory  w niesamowity sposób wzrosły, a ja nie miałam już spokoju, bo uznano mnie za wyrocznię.

            Stare dobre czasy minęły bezpowrotnie, ale „Prus” dalej trwa, uczy, wychowuje, a obecni uczniowie –  tak jak i ci z dawnych lat – wnoszą wiele radości w życie szkolnej społeczności, co szczególnie doceniam obecnie, w dobie koronawirusa, gdy nauczamy zdalnie.

Jolanta Jelonek