Wspomnienia
Będąc uczennicą III Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa w Sosnowcu, nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś będę tam uczyła języka polskiego. W czasach, gdy uczęszczałam do szkoły, byłam bowiem osobą uwielbiającą wszelkiego rodzaju żarty i szaleństwa oraz robienie innym kawałów; jednym słowem daleko mi było do odgrywania roli statecznej nauczycielki.
O liceum „Prusa” pierwszy raz usłyszałam od mojej wychowawczyni ze szkoły podstawowej, której syn właśnie tam uczęszczał. Zainteresowałam się szkołą, pomimo tego że do innych miałam bliżej, ponieważ w „Prusie” – jako jedynym liceum w Sosnowcu – istniały klasy o profilu humanistycznym, a ja „od zawsze” uwielbiałam język polski i historię, a nie przepadałam za matematyką.
Pierwsze wrażenie – bardzo pozytywne. Przynoszę świadectwo ukończenia klasy VIII ( w moich czasach o przyjęciu do liceum decydował konkurs świadectw), a wicedyrektor szkoły śp. Pan mgr Bolesław Górczyński zlicza średnią ocen w pamięci. Koleżanka, z którą przyszłam, jest oburzona. Jak można! Przecież powinien użyć kalkulatora ( w tych czasach nie było komórek). Na pewno źle jej policzył średnią i nie dostanie się do szkoły. Ja tam jestem spokojna o umiejętności wicedyrektora, fizyka z wykształcenia w końcu!
Rozpoczyna się nowy rok szkolny jeszcze w budynku przy ulicy Zegadłowicza. Jestem zadowolona, ponieważ profil humanistyczny ma dużo godzin języka polskiego (6), ale ku mojemu zdziwieniu aż trzy godziny matematyki, gdy tymczasem ja w swojej naiwności myślałam, że nie będzie jej wcale! Cóż, nie ma lekko i trzeba iść do przodu!
Moja nowa licealna klasa okazuje się fajna, lecz w zdecydowanej większości składa się z dziewczyn; chłopców mamy tylko dwóch. Za to w klasie o profilu biologiczno-chemicznych, matematycznym i ogólnym chłopców bardzo dużo. No, ale co robić, chciałam profil humanistyczny, to mam babiniec. Obiektem westchnień większości koleżanek z klasy i moim są chłopcy z klas czwartych, maturzyści, prawie dorośli, którzy niestety nie zwracają na nas uwagi, oraz pewien przystojny kolega z klasy biol-chem.
Szkolne życie zaczyna toczyć się swoim rytmem. Jest niełatwo, bo „Prus” trzyma poziom. Nauczyciele wiele od nas wymagają, a my uczniowie staramy się, jak możemy, urozmaicając sobie monotonię nauki różnego rodzaju wygłupami. Ja zasłynęłam aktorskimi parodiami występów różnych zespołów rockowych oraz odgrywaniem scenek filmowych, również w parodystyczny sposób. Jeszcze po wielu latach, gdy wraz z koleżankami zorganizowałyśmy spotkanie ileś tam lat po maturze, to wspominałyśmy te moje występy.
W klasie maturalnej natomiast zasłynęłam jako wróżka potrafiąca przewidzieć, kto będzie pytany podczas lekcji historii u bardzo wymagającej śp. Pani mgr Teresy Grondal.
Widocznie już wtedy tliły się we mnie -głęboko jeszcze ukryte – zdolności nauczycielskie. Wszyscy bowiem myśleli, że Pani Profesor pyta według jakiegoś klucza i że go rozgryzłam, gdy tymczasem ja po prostu sporządziłam sobie coś w rodzaju dziennika, do którego nanosiłam oceny poszczególnych koleżanek i na tej podstawie, analizując ich stopnie z historii, typowałam bez pudła, kto danego dnia będzie pytany. Nigdy nie zapomnę, jak pewnego razu podczas przerwy koleżanka podbiegła do mnie i zdenerwowana krzyczała , „kogo dzisiaj zapyta”, a ja szybko odpowiedziałam jej „Ciebie”, bo nie miałam już czasu na analizę ocen. I ku mojemu nieopisanemu zdumieniu Pani Profesor zapytała właśnie ją. Moje „akcje” od tej pory w niesamowity sposób wzrosły, a ja nie miałam już spokoju, bo uznano mnie za wyrocznię.
Stare dobre czasy minęły bezpowrotnie, ale „Prus” dalej trwa, uczy, wychowuje, a obecni uczniowie – tak jak i ci z dawnych lat – wnoszą wiele radości w życie szkolnej społeczności, co szczególnie doceniam obecnie, w dobie koronawirusa, gdy nauczamy zdalnie.
Jolanta Jelonek